czwartek, 25 kwietnia 2024

Newsroom

Na ile ryzykownym rynkiem jest Catalyst?

Emil Szweda, Obligacje.pl dla "Gazety Giełdy Parkiet" | 27 marca 2015
Trzy z piętnastu serii zapadających w styczniu i lutym nie zostało wykupionych. Ilościowo to aż 20 proc., ale wartościowo 3 proc.

Tekst ukazał się w Gazecie Giełdy Parkiet 16 marca. Opublikowano za zgodą redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Oczywiście można udawać, że problem nie istnieje, albo twierdzić, że jest marginesem rynku (zwłaszcza druga z cyfr daje argument zwolennikom tej tezy). Marginesem niewygodnie hałaśliwym i godzącym w wizerunek rynku świętego spokoju, za jaki Catalyst chciałby zapewne uchodzić, a nawet uchodził w pierwszych latach działalności, gdy przypadki nie spłacenia obligacji rzeczywiście były jednostkowe i dotyczyły szumowin rynku, o których „każdy” wiedział, jakie niosą ryzyka. Ba. Sam pisałem artykuły na temat tego, z jak dużym wyprzedzeniem można po bilansie rozpoznać potencjalnego bankruta na Catalyst, za przykład wybierając raporty okresowe Budostalu-5 czy Ganta.

Jednak w ostatnich latach rynek zmienił się na niekorzyść inwestorów. To nie są już jednostkowe przypadki, a po drugie władze spółek posuwają się coraz dalej by ukryć prawdę o kondycji finansowej. Koronnym przykładem niech będzie niesławny Uboat-Line. Jeszcze w połowie listopada zarząd spółki twierdził, że spółka jest w znakomitej kondycji finansowej, a już w grudniu nie opłacił kuponu w terminie. Jeszcze w połowie lutego raportował pozornie zdrowy bilans i komfortowy poziom zadłużenia, by dwa tygodnie później złożyć wniosek o upadłość likwidacyjną. Dla wielu obserwatorów i uczestników rynku, punkt krytyczny został przekroczony.

Incydenty czy norma?

Znamy porzekadło o statystykach. Ta z początku 2015 r. jest tylko malutkim fragmentem rynku i nie obejmuje spółek, których obligacje zapadają wprawdzie w dalszym terminie, ale prawdopodobieństwo tego, że nie zostaną wykupione znacząco wzrosło w pierwszych miesiącach roku. Może bardziej miarodajne będą cyfry z 2014 r., gdy łupem „nierzetelnych” (w cudzysłowie, bo jednak jest to eufemizm) spółek padło 11 proc. wartości zapadających papierów. A to już problem wart blisko 200 mln zł, jest więc nad czym się pochylić.

Niestety, jedyną „karą” dla nierzetelnych spółek z Catalyst jest co najwyżej zawieszenie ich notowań lub wykluczenie z nich. Kara spotyka więc bardziej obligatariuszy, niż władze spółek, które niczego bardziej nie pragną, niż zejść z afisza. Problemem nie jest jednak postawa władz rynku ile raczej podejście spółek do prawa i odwrotnie. Mówiąc wprost – obecnie realna odpowiedzialność nieuczciwych władz spółek wobec wierzycieli sprowadza się do utraty reputacji i – w razie braku skruchy - miejsca w raju.

Co można zrobić?

Biorąc pod uwagę, że strata 11 proc. portfela w wyniku defaultów jest praktycznie niemożliwa do odrobienia przez pozostałą część portfela obligacyjnego, inwestorzy nie mogą przyjmować na wiarę zapewnień o wysokim bezpieczeństwie zainwestowanych środków, bo po prostu stracą pieniądze, nawet gdyby udało im się rozłożyć ryzyko po równo między wszystkich emitentów obligacji obecnych na Catalyst. Oczywiście nie wszystkie, lecz tylko pewną ich część, ale w inwestowaniu chodzi raczej o pomnażanie kapitału.

Kluczem jest więc oczywiście taka selekcja portfela, by jak najrzadziej, a najlepiej wcale, dotykały go defaulty. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić?

Weterani Catalyst coraz częściej podnoszą już nie tylko kwestie jakości sprawozdań finansowych (spółki z NewConnect prezentują uproszczone sprawozdania i to w tym przypadku jest największe pole do nadużyć) ale także renomy audytora, który bada wyniki roczne. Nie każdy, a właściwie mało który z inwestorów detalicznych jest jednak na tyle biegły, by samodzielnie ocenić, czy dany emitent przekracza, czy też nie, poziomy zadłużenia i płynności uważane za bezpieczne, nie wspominając o ocenie możliwości mniej lub bardziej celowego wprowadzania inwestorów w błąd.

W tym właśnie miejscu pojawia się pole do działania agencji ratingowych. Niestety, choć chętni do wydawania ocen są, brakuje chętnych do ich otrzymywania. I wygląda na to, że ten stan może się prędko nie zmienić, nawet mimo powołania przez GPW Instytutu Analiz i Ratingu. Sami emitenci nie palą się do płacenia za oceny, które umieszczą ich w gronie emitentów spekulacyjnych papierów. Z kolei, ci którzy mogliby liczyć na oceny wyższe, za ratingi płacić nie chcą, bo obligacje sprzedadzą i bez kosztów ratingu. Jeśli nie inwestorom detalicznym, to instytucjonalnym, którzy mają przecież własne zespoły od oceny ryzyka kredytowego. I koło się zamyka.

W tej sytuacji ruch należy do regulatora rynku, który powinien jak najszybciej (to jest nie czekając, aż IAiR nabędzie uprawnienia do nadawania ratingu) stworzyć zachęty dla tych emitentów, którzy zdecydują się za rating zapłacić. Zwłoka w tej sprawie jest niezrozumiała, biorąc pod uwagę, jak wielkiego uszczerbku reputacyjnego Catalyst może doznać. Już dziś liczba debiutów na New Connect i na Catalyst znacząco zmalała w porównaniu do ubiegłych lat. M.in. jest to efekt utraconej reputacji przez rynek wśród inwestorów detalicznych. W przypadku Catalyst szansa na jej odbudowę wciąż wydaje się bardzo duża.

Oddolny ruch mogą wykonać też sami inwestorzy domagając się od oferujących zlecania niezależnych ocen emitentów, których papiery oferują.

Reguła Artyszuka*

Jednak ratingi i analizy nie są zabezpieczeniem przed defaultem, a mogą być jedynie pewnym wskazaniem prawdopodobieństwa takiego wydarzenia. Dlatego inwestorzy bezwzględnie powinni dywersyfikować portfele, tak szeroko, jak tylko są w stanie to zrobić. Ciekawą propozycję zgłosił Kamil Artyszuk, analityk DM BPS, na jednej z konferencji poświęconej rynkowi obligacji. Od 10 odejmij oczekiwaną rentowność inwestycji. Wynik to procent portfela, jaki dana inwestycja powinna zająć.

Nie jest to może rozwiązanie wszystkich bolączek (a na pewno nie pokusy, by sięgać po więcej), ale jej zastosowanie sprawiłoby, że papiery VIG, e-Kancelarii i Zastalu** (spółek, które nie wykupiły obligacji w styczniu i lutym) w ogóle nie trafiłyby do portfeli inwestorów szukających bezpieczeństwa. A przecież wszyscy go poszukujemy.

 

* Kamil Artyszuk jest obecnie analitykiem TFI Allianz Polska i nie przyznaje się do autorstwa powyższej zasady. Ja również jej nie wymyśliłem, więc zgłoszenie patentowe jest wolne :).

** Zastal wykupił obligacje z dwutygodniowym opóźnieniem, już po oddaniu tekstu do druku.

Więcej wiadomości kategorii Poradniki