niedziela, 24 listopada 2024

Newsroom

Podsumowanie tygodnia: Kwestia przyzwyczajenia

Emil Szweda | 24 lutego 2023
Rok po wybuchu wojny wiemy już, że to obligacje o zmiennym oprocentowaniu przyniosły przewidywalne i stabilne stopy zwrotu. Wobec złożonej sytuacji rynkowej i geopolitycznej, wygląda na to, że w kolejnym roku również one zapewnią stabilne wyniki.

Przed rokiem, w dniu napaści Rosji na Ukrainę, rentowność naszych dziesięciolatek walczyła jeszcze o utrzymanie poniżej 4 proc. Niemieckie dziesięciolatki, krótko po pierwszych ostrzałach po raz ostatni zanurkowały poniżej zera. Dziś notowania obydwu papierów przebiegają o 2,5 pkt proc. wyżej – obligacje skarbowe nie okazały się więc bezpieczną przystanią na czas wojny. Z żonglowaniem portfelem w sposób zapewniający inwestorom bezpieczne lądowanie nie poradziły sobie również dłużne fundusze inwestycyjne (dopiero ostatni zryw wyprowadził stopy zwrotu nieco powyżej zera). Obronną ręką z konsekwencji wojny wyszły tylko obligacje o zmiennym oprocentowaniu, indeksowane inflacją lub powiązane ze stawkami WIBOR. Jednak to papiery oparte o WIBOR zapewniały odpowiedni zysk natychmiast po transakcji. Kupione przed rokiem czterolatki indeksowane inflacją zapłaciły za ostatnich 12 miesięcy tylko 1,8 proc. (za kolejny rok zapłacą jednak 17,6 proc.; średnia pozostanie więc przyzwoita). 

Nie chodzi jednak o kolejne statystyki, lecz o wykazanie, że tak jak i w przypadku innych aktywów, sukcesy inwestycyjne osiągają inwestorzy przewidujący. Naturalnie, wojnę trudno było uwzględnić w kalkulacjach, ale wzrost inflacji i stawek WIBOR? Zanosiło się na to od 2019 r., pandemia niejako odchyliła bieg wydarzeń, ale wzrost inflacji powrócił ze zdwojoną siłą i to akurat było możliwe do przewidzenia (choć trzeba pamiętać, że teraźniejszość zawsze wydaje się logiczną konsekwencją przeszłości). Problemy pojawiają się, kiedy trzeba przewidzieć logiczne następstwa teraźniejszości. 

Upływ czasu ma jednak i tę zaletę, że z jego biegiem inwestorzy zaczynają przyzwyczajać się do nowych warunków. Pierwsze spotkanie niemieckich dziesięciolatek z barierą 2,5 proc. w październiku ub.r., trwało zaledwie kilka godzin. Drugie – od świąt do Nowego Roku.  Wciąż trwające spotkanie rozpoczęło się osiem dni temu i być może inwestorzy potrzebują po prostu nieco czasu, żeby przyzwyczaić się i zaakceptować nowe warunki gospodarcze i rynkowe. A historie o bliskim pivocie (obniżkach stóp procentowych) mają po prostu dać nieco nadziei i czasu na przełknięcie nieprzyjemnej prawdy. Polskie obligacje oferują 6,5 proc. rentowności, ale przecież jesienią było już 9 proc., więc przecież wcale nie jest tak źle, prawda?

Reakcje inwestorów nie są tak przewidywalne i powtarzalne jak reakcje chemiczne, a wzajemne oddziaływanie rynkowych sił nie poddaje się tym samym prawom, co siły fizyczne. Lecz skala zadania, która stoi przed inwestorem indywidualnym, który musiałby odpowiedzieć na pytanie, czy nadszedł już najlepszy czas na zakupy obligacji czy też może jesteśmy dopiero przed kolejnym etapem wyprzedaży, przypomina trochę rozwiązywanie zadań dla zaawansowanych przez ucznia pierwszych klas podstawówki. W tak naszkicowanej perspektywie bezpieczniejszym rozwiązaniem niż stawianie na określony scenariusz (gwoli przypomnienia – przed rokiem już 3 proc. rentowności dziesięcioletnich obligacji niektórzy zarządzający uznawali za niepowtarzalną okazję), jest niepodchodzenie do tablicy. Obligacje o zmiennym oprocentowaniu opartym raczej o WIBOR niż o inflację (tę cechuje bowiem wysoka zmienność) wydaje się z dzisiejszej perspektywy propozycją, której wynik w ogóle da się jeszcze przewidywać.

Więcej wiadomości kategorii Komentarze