niedziela, 24 listopada 2024

Newsroom

Podsumowanie tygodnia: Co zrobią klienci funduszy dłużnych?

Emil Szweda | 5 czerwca 2020
Rosnące szybko rentowności obligacji USA i Niemiec (mimo aktywności banków centralnych) to potwierdzenie transferu środków z rynków dłużnych na rynki akcji. Jednak ten ruch może mieć także nieprzyjemne konsekwencje.

O trwałym charakterze przesądzić może ogólna sytuacja – rekordowo niskie stopy procentowe oraz skup obligacji skarbowych przez banki centralne powodują, że rentowności papierów skarbowych osiągnęły w tym roku rekordowo niskie poziomy, wręcz niewyobrażalnie niskie z perspektywy choćby półrocznej. Ale aby fundusze obligacji skarbowych mogły nadal zarabiać, rentowności musiałyby nadal spadać (a ceny rosnąć), lecz w przeciwieństwie do akcji, ceny obligacji nie mogą „rosnąć do nieba”, bo w pewnym momencie rentowność staje się nieakceptowalnie ujemna. O ile więc rajd obligacji skarbowych przyniósł słodkie owoce posiadaczom funduszy obligacji, o tyle wcześniej czy później wyniki funduszy muszą radykalnie się pogorszyć. Już samo utrzymanie rentowności na niskim poziomie to zbyt mało, aby wypracować dobry zwrot, bo jeśli fundusz kupuje papiery z rentownością 1,4 proc., a bierze 1 proc. za zarządzanie, to dla klientów zostaje 0,4 proc. minus podatek. Tymczasem rentowność krótkich obligacji jest jeszcze niższa, płynnościowe fundusze są matematycznie skazane na ujemne stopy zwrotu.

A to i tak jest wariant optymistyczny, bo wzrost rentowności – wynikający z tego, że inwestorzy wycofują pieniądze z funduszy zmuszając je do sprzedaży obligacji, powoduje spadek notowań obligacji i może pogłębić ujemne stopy zwrotu funduszy. Co naturalnie może zachęcić kolejnych inwestorów do podjęcia takiego samego działania. Pytanie, czy tak właśnie się stanie i co jeszcze może z tego wyniknąć?

Parasol ochronny nad rynkami obligacji trzymają wprawdzie nobliwe instytucje, takie jak banki, ubezpieczyciele czy fundusze emerytalne (już nie w Polsce), które ustawowo lub statutowo muszą trzymać obligacje skarbowe. Niemniej, ich bilanse w okresie recesji, spadku zysków i wolniejszego przyrostu kapitału, mogą nie pomieścić podaży nowych emisji. Ostatnią instancją są więc banki centralne, które mają – zdawałoby się – nieskończoną pojemność. Ale być może nie w sytuacji, w której przepływ między rynkiem obligacji i akcji ma charakter nagły i jest przeprowadzany na dużą skalę. A skala wzrostu indeksów giełdowych przyciąga uwagę i wzbudza zazdrość tych, który widzą jak ich inwestycje w obligacje utknęły w miejscu i zaczynają przynosić straty (na rynkach dojrzałych). Nie oznacza to, że sprawa jest przesądzona, ale 1,7 proc. na amerykańskich 30-latkach widzieliśmy ostatnio w połowie marca (gdy rynek panikował z braku płynności), niemieckim 10 latkom zabrakło w piątek 12 pkt bazowych by osiągnąć najwyższą rentowność w tym roku. Niemniej, zabrakło, więc możliwe także, że chętni do kupowania tej podniesionej w ostatnim tygodniu rentowności także nie zabraknie, a alarm był fałszywy. Gdyby jednak tak się nie stało, lepiej nie spuszczać tego rynku z oka, bo tylko niskie rentowności obligacji trzymają globalne zadłużenie pod jako taką kontrolą.

Na krajowym rynku obligacji korporacyjnych spóźnione przebiśniegi. Emisję obligacji rozpoczął PCC Exol (5,5 proc.) i zapowiedziało Ghelamco (6,1 proc.). Ten ostatni po raz pierwszy zaproponuje inwestorom stałe oprocentowanie, co wydaje się pomysłem trafionym. Inwestorzy indywidualni szukający „niskich, ale stabilnych” stóp zwrotu mogą mieć problem z zaakceptowaniem zmienności, jaką zaserwują im fundusze obligacji skarbowych i potrzebują prostych produktów, których wyniki, nie zależą od poczynań banków centralnych, wskazań sondaży wyborczych czy wpływu suszy (lub jej braku) na ceny żywności. 

Więcej wiadomości o Ghelamco Invest Sp. z o.o.

Więcej wiadomości kategorii Catalyst