niedziela, 24 listopada 2024

Newsroom

Podsumowanie tygodnia: Dziesięć dni szaleństwa

Emil Szweda | 10 czerwca 2022
Po dziesięciu dniach od startu sprzedaży pula dostępnych rocznych obligacji oszczędnościowych została powiększona z 3 mld zł do 7 mld zł. MF rozbija bank i zmienia rynek obligacji. Na dobre?

Miesięczna kapitalizacja odsetek, oprocentowanie podążające za stopą referencyjną plus krótki czas inwestycji i niskie opłaty za przedterminowe umorzenie – zalet nowych obligacji oszczędnościowych jest tak wiele, że inwestorzy nie zastanawiali się specjalnie długo. 3 mld zł sprzedaży w pierwszych dziesięciu dniach to wynik… lepszy niż całoroczna sprzedaż z połowy ubiegłej dekady. 

Możemy spekulować, że zryw popytu, choć o sile tornada, jest jednak jednorazowym wydarzeniem. Klienci wygłodniali oprocentowania lokat, których wysokość pozwoliłaby choć zminimalizować niszczycielskie skutki inflacji transferują środki z banków do resortu finansów, co – przy obecnej skali zainteresowania – może poprawić komfort MF. Do pomyślenia jest sytuacja, w której resort ogranicza podaż krótkoterminowych papierów na aukcjach długu w kolejnych miesiącach – „krótkich” pieniędzy resort może mieć aż nadto. Niemniej, dzisiejszy komfort za jakiś czas może okazać się balastem i nie chodzi tu wcale o rosnące koszty odsetkowe. Inwestorzy indywidualni to grupa wyjątkowo chimeryczna i podatna na zmienne nastroje, o czym przekonał się niejeden emitent obligacji na Catalyst.

Pieniądze na obligacje przepływają zapewne z depozytów bankowych, a ponieważ sektor jest nadpłynny i generalnie pieniędzy klientów za bardzo wcale nie chce, zatem korzyść jest dwojaka – inwestorzy wspierają budżet (ale czy na pewno odpowiada im sposób wydania tych środków?), a MF ściąga nadpłynność, co pomaga stłumić inflację. Wreszcie. Niemniej, dzieje się także coś innego.

Z rynku wypierane są obligacje korporacyjne. Jeśli inwestorzy mają widoki na 7 proc. z obligacji oszczędnościowych (a i 8 proc. nie jest snem wariata), jaką premię muszą zaoferować emitenci obligacji? 10 proc. kilka tygodni temu wydawało się korzystną ofertą, dziś oznacza 2-3 pkt proc. premii, przy czym WIBOR już zdyskontował stopę referencyjną w okolicy 7 proc. Czyli oprocentowanie korporacyjnych papierów już się istotnie nie zmieni, a oszczędnościowych jeszcze do tych 7 proc. dojdzie. Oczywiście o ile, na 7 proc. w NBP się skończy. Względna premia płacona przez papiery korporacyjne się kurczy (różnica między 0,5 i 4 proc. jest ogromna, między 7 i 10,5 proc. tylko taka sobie), za to rośnie ryzyko kredytowe emitentów obligacji, którzy na słabnącym rynku muszą zarobić na coraz wyższe koszty – własne i odsetkowe. Efektem może być wypchniecie emitentów z rynku. W tym kierunku działa także druga siła – aktywa z funduszy dłużnych wciąż odparowują, więc środków na obejmowanie nowych serii jest w nich coraz mniej. Na szczęście – przynajmniej na Catalyst – bilanse emitentów są mocne i nie musimy zastanawiać się, kto pierwszy padnie, bo nie będzie mógł pozyskać refinansowania. Ale Catalyst to naprawdę wysoka jakość kredytowa emitentów, przewyższająca średnią w gospodarce. Mimo to – za sprawą rosnącej podaży najpewniej ze strony instytucji (zlecenia pojawiają się przy seriach, do których indywidualni inwestorzy nie mieli dostępu), ceny spadają, a rentowność rośnie i 12 proc. za obligacje emitenta, który rok temu płacił poniżej 5 proc. nie jest niczym niezwykłym. Zatem premie rosną, ale w tej fazie rozwoju sytuacji kupujący nie zacierają rąk w nadziei na okazje, lecz przyglądają się z boku – nie wiadomo, czy okazja nie okaże się pułapką. 

Rentowność naszych dziesięcioletnich skarbówek przebiła 7 proc., niemieckie bundy rozpruły sufit, a amerykańskie rentowności balansują w okolicy szczytów. Wystarczy im iskra, a lont jest krótki.

Więcej wiadomości kategorii Komentarze