czwartek, 28 listopada 2024

Newsroom

Trend, który do nas nie dociera

Emil Szweda, Obligacje.pl | 16 października 2015
Na globalnym rynku obligacje typu high yield są w odwrocie (pomijając ocieplenie z ostatnich tygodni). Catalyst jeszcze długo nie będzie wrażliwa na światowe tendencje.

Średnia rentowność obligacji high yield (a więc poniżej ratingu inwestycyjnego; kategoria ta obejmowałaby większość z spółek z Catalyst, gdyby te miały jakikolwiek rating) na rynku pierwotnym we wrześniu wyniosła 7,47 proc., według danych prezentowanych przez serwis highyieldbond.com. To dość daleko od minimum osiągniętego w styczniu (5,79 proc.). Jednocześnie benchmarkowy indeks BofA Merrill Lynch US High Yield Master II Effective Yield (istnieje od 1989 r.) wycenia średnią rentowność obligacji tego typu na amerykańskim rynku na 7,79 proc. (ale po spadku z 8,07 proc. na początku miesiąca – stąd uwaga powyżej o ostatnim ociepleniu) wobec 5,16 proc. notowanych jeszcze w drugiej połowie czerwca.

Trend na światowym rynku jest wyraźny – obligacje spółek o wysokim kuponie tanieją, co jest efektem przeceny na rynku surowców i spowolnienia w Chinach. Cierpią na nim głównie spółki surowcowe (w ich przypadku średnia rentowność sięga 12 proc.), co najlepiej może ilustruje rentowność obligacji Glencore. Glencore działa w 50 krajach, jego zadłużenie obligacyjne wynosi 36 mld USD, a rentowność właśnie zbliżyła się do 13 proc. – inwestorzy już nadali grupie rating śmieciowy, mimo że agencje jeszcze utrzymują inwestycyjny (choć z negatywną perspektywą). W każdym razie wyraźny odwrót od spółek surowcowych, a przy okazji też energetycznych, skłonił inwestorów do umarzania jednostek w funduszach obligacji high yield (trend ten jest kontynuowany w Europie, w USA powróciły zaś napływy po czterech miesiącach odpływu aktywów), co z kolei ma przełożenie na wyprzedaż obligacji spółek także z innych branż i oczywiście wzrost rentowności ich obligacji oraz konieczność oferowania wyższych kuponów w przypadku refinansowania.

Catalyst długo jeszcze nie będzie miejscem tego typu powiązań. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że obecnie efekt jest wręcz odwrotny. Inwestorzy szukając bezpieczeństwa wolą obligacje z ratingiem inwestycyjnym (np. Polski), zaś tanie surowce odwlekają perspektywę końca okresu deflacji, co – łącznie - obniża perspektywę wzrostu stóp WIBOR i w konsekwencji wzrostu oprocentowania obligacji (a więc i rentowności), bo większość papierów tu notowanych na zmienny kupon.

Obserwując zmiany na globalnych rynkach można łatwo dojść do konstatacji, że emitenci z Catalyst oferują o wiele za niskie kupony w porównaniu do tych dostępnych na zagranicznych rynkach. Co z kolei prowadzi do wniosku, że ta pewna nieefektywność rynku jest korzystna dla emitentów, którzy mogą emitować obligacje nawet wówczas, gdy nie potrzebują pieniędzy, ale chcą wykorzystać moment na zdobycie taniego finansowania. Nie jest to oczywiście aż tak proste – nasz rynek obligacji ma większą korelację z lokalnym rynkiem kredytowym niż globalnym rynkiem obligacji korporacyjnych, a skoro kredyty na powrót stały się tanie i relatywnie łatwo dostępne, skłania to emitentów do dyktowania korzystnych dla siebie warunków emisji.

Alternatywą inwestycyjną dla takiego układu sił jest zakup obligacji na rynku globalnych za pośrednictwem funduszy, ale po pierwsze może to rodzić ryzyko kursowe, po drugie pośrednictwo to jest zazwyczaj horrendalnie drogie. Bywa, że opłata „za zarządzanie” pobierana w Polsce jest wyższa od rzeczywistej opłaty za zarzadzanie w funduszu zagranicznym, do którego faktycznie trafiają środki od polskiego inwestora.

Nie pozostaje więc nic innego niż segregowanie ofert na rynku pierwotnym pod kątem oferowanego oprocentowania, które odzwierciedla rzeczywisty poziom ryzyka inwestycyjnego. Pytaniem dodatkowym, które warto sobie zadać jest, czy dany emitent może rzeczywiście liczyć na finansowanie bankowe. Przywołany wyżej Glencore utrzymuje relacje kredytowe w ponad 300 bankach na całym świecie.

Pewnym rozwiązaniem jest też inwestorskie "nieposłuszeństwo". Nawet jeśli nie zamierzasz kupić obligacji w najbliższym czasie, a ktoś zadzwoni do Ciebie z koleją ofertą, powiedz do słuchawki: Chętnie kupiłbym te obligacje, ale jaki mają one rating? Uwaga powtarzana dostatecznie często dotrze do uszu oferujących, a na koniec także do emitentów i ratingi staną się faktem. Bez oddolnej presji to zadanie się nie uda (skoro nie udało się do tej pory). Upowszechnienie ratingów jest pewnym sposobem na wprzęgnięcie naszego rynku w globalny rynek obligacji. Dokonywanie porównań i szacowanie ryzyka przez detalicznych inwestorów byłoby dzięki nim znacznie łatwiejsze. Oznaczałoby to więc także większe szanse na uzyskanie takiego oprocentowania, jaki dany emitent powinien (a nie chciałby) zapłacić.

Więcej wiadomości kategorii Catalyst